TYGIEL LOGO_ 100x100

„WIDOK JEST PIĘKNY” czyli MÓWIONA ENCYKLOPEDIA WOLIŃSKA

Maciej Robert.

Początek był taki, że na Wolin przyjechaliśmy w osiemdziesiątym ósmym. Uciekliśmy z Wielkopolski w czasie komunistycznego kryzysu gospodarczego. Dawało się czasem odczuć, że jesteśmy tu nowi, trochę obcy. Na pewno jeśli chodziło o jakieś sprawy nieoficjalne, jednak takie ogólnosąsiedzkie to już nie. My jakoś twardo tu od razu stanęliśmy na nogi. Na wsi trzeba być człowiekiem rzetelnym i konsekwentnym. Jak powiem tak, to tak zrobię, jak powiem nie, to nie. Tu nie można donosić, bo to się zaraz zemści. Ewentualnie przyjęte jest oberwanie w pysk, to tak. Likwidowali zakłady, likwidowali zjednoczenia, a że ja zawsze pływałem, no to szukaliśmy miejsca nad wodą. I znaleźliśmy.

Żona dostała posadę w ośrodku dziecięcym, a ja w szkole podstawowej jako nauczyciel i umowę-zlecenie w stoczni jako projektant dochodzący na godziny. No i tak się zaczęło. Szczęśliwym trafem ten ośrodek miał do dyspozycji łodzie żaglowe, łódź motorowerową Kameo i jachcik Karina. A że pływałem od małego… Za dzieciaka pływało się po stawach wielkopolskich, po rzekach. Potem na studiach to już na jeziorach mazurskich, jeziorach konińskich, szczególnie Gopło. No i morze. W ramach rejsów grupowych. Za czasów komuny dla jachtunku Kalisia kupiono Opala, jacht pełnomorski, brygadowy. Taka usportowiona sylwetka, płaski kadłub i wielka kabinka na maks osiem osób. Ale to wymagało urlopu i pieniędzy. No, a kiedy tu się przeprowadziliśmy, to przejąłem funkcję instruktora pływania żeglarskiego. I taki stopień posiadam. No i człowiek tu zawisnął. I jednocześnie w dni wolne, w weekendy były rejsy po Zalewie Szczecińskim.

Akwen jest odpowiedni dla Kariny. Karina to jacht balastowy, czteroosobowy, dwa spanka w kabinie zimowej. Szesnaście metrów żagla, sześć długości, dwa szerokości. Odporny na słabe wiatry, dobry w silnikach. No i trzeba było poznać Zalew. Mapy studiowanie, a przede wszystkim pływanie z rybakami jako pomocnik. Bo mapy nie wszystko pokazują. To jest wsteczna delta Świny. Świna nanosi osady, które gromadzą się w różnych miejscach. W tym roku jest to jedno miejsce, w drugim trochę dalej, a w trzecim wszystko jest tak zawalone, że Urząd Morski musi inaczej stawiać boje. Potem to jakoś wraca mniej więcej do normy. Ten Zalew ustawicznie się zmienia. Teraz mamy sytuację najtragiczniejszą. I jedynym szczęśliwym elementem w tym czasie jest ta wysoka woda od ponad półtora miesiąca. Pozwala przepływać nad tymi najnowszymi mieliznami. Natomiast niska woda jest tam, gdzie te glony pływają po powierzchni. Woda tu pracuje. Metr do góry, metr w dół. Teraz jest na pograniczu wody wysokiej, jak by jeszcze, powiedzmy, przybyło ze trzydzieści centymetrów, to woda już by się przelewała przez drogę asfaltową w Wicku. Tam koło kaplicy księdza jest najniższy teren. Gdzie indziej natomiast może to wyglądać, jakby poziom był niższy. Wpływ na to ma wiatr. Najpierw reaguje morze, wycofuje się, a potem woda wysysana jest z Zalewu do morza. Tutaj w późniejszym okresie opadnie woda, na ten dzień jeszcze mamy wysoką wodę. Zmiany poziomu wody i nanosy są uwzględniane na mapach. Mapy morskie są aktualizowane okresowo. Dla tych, którzy pływają komercyjnie, to wystarcza. Ale ci, którzy pływają zawodowo, muszą posiadać mapy aktualizowane. Aktualizacja map co dwa lata przebiega. Na razie na naszych mapach nie mamy naniesionych nawet nowych wysp, chyba że zarząd mi wyśle tę nową mapę po aktualizacji. Na ogólnodostępnych mapach tego nie ma. Są to mapy sprzed dziesięciu lat, które nie ujmują obecnych wymiarów. Ale taka kolej rzeczy. Tutaj mamy trzy odpływy i przypływy. Pianę w Peenemunde, Świnę w Świnoujściu i Dziwnę w Dziwnowie. Dziwna nazwa, dziwna rzeka. Wszystkie one są dziwne. Bywa często tak, że Piana i Świna płyną pod prąd, czyli na zalew, a Dziwna z niego wypływa. Albo odwrotnie. Zależy to wszystko od kąta wiatru i kierunku fal, które dzielą zatokę na dwoje. Jeżeli to jest kierunek bardziej północny, to wiadomo, że Świna i Piana będą tłoczyły wodę, a Dziwna już na zakolu zatoki będzie wypompowywała, uciekała z tą wodą na zachód. Tak że są dwie takie teorie, niczym niepotwierdzone. To znaczy potwierdzone wiatrem. Podpłyniemy trochę pod klify, dobra?

Skały tutejsze to jest taki twór twardy, gliniasto-piaszczysty. Mówią na to żelazisty piach, jeszcze w 2000 roku miała na swoim wierzchołku taką iglicę charakterystyczną, z przewężeniem, gdzie jest to przewalenie, i do góry iglica sięgająca ponad krzaki. W 2000 roku nie wytrzymała podmywania przez deszcze, wiatry, no i się zwaliła. A poniżej mamy drzewa obesrane przez kormorany. Niestety amoniak robi swoje. Trzy lata drzewo jest suche, następnych pięć-osiem usycha tak, że próchnieją korzenie. W korzenie dostaje się woda. Kanaliki się po prostu robią w tej strukturze piaszczysto-wapnistej. W tych kanalikach woda wymywa z kolei piach, wchodzą takie przepusty, a w konsekwencji klif się wali. I to się nazywa tutaj abrazją, czyli naturalne zjawisko osuwania się klifu.

Kormorany zawsze tu były, ale nie w takiej liczbie. Rozmnożyły się od ośmiu-dziesięciu lat. Przybywa ich. To są właściwie dwa gatunki kormoranów – zwyczajny i mały, który występuje w mniejszej liczbie. Ma szarawo-biało-czarny brzuszek, krótszy dziób, mniej zaostrzony. Jak dwa obok siebie siedzą, to tylko ornitolog je odróżni. Sposób zawołania, sylwetka, lot, wszystko tak samo. Polscy naukowcy twierdzą, że na terenie Polski jest ich sto tysięcy. Natomiast Niemcy twierdzą, że na terenie polskich i niemieckich wód o kwadracie sto na sto kilometrów jest ich sto tysięcy. A że każdy kormoran zje 0,4 kilograma ryb, no to w dziobach kormoranów ginie 40 ton narybku dziennie. To jest podobno bardzo pożyteczny ptak, bo on wyjada tę rybę, która jest akurat w nadmiarze. Ale w nadmiarze to chwilowo jest ta, za chwilę będzie inna. Kiedyś płyniemy, ja tak patrzę, co ten kormoran nadział się na kołek jakiś? On tak nieruchomo stoi. Za chwilę podpływamy, on się  poderwał, bo widział, jak się zbliżamy, poderwał ten kołek do góry, a to się okazał węgorz. Jak się zbliżyliśmy, to zanurkował znowu z tym węgorzem. Kormoran to jest lepszy nurek niż lotnik. On startując z niewysokiego drzewka, doleci do nieba, łapkami odbija się o wodę i dopiero startuje. Ale pod wodą to potrafi nurkować już do dna, czyli na głębokość nawet kilkunastu metrów. Jego pióra nie są natłuszczone i w trakcie nurkowania namakają i ułatwiają mu wiosłowanie skrzydłami. On tam nogami to niewiele, ale skrzydłami głównie wiosłuje i potrafi osiągnąć taką prędkość, że każdą rybę pod wodą dogoni. W czasie jesieni późnej albo najlepiej wiosną, kiedy kormorany są już wyszkolone i mądre, to na wodzie widać takie oczka, kręgi, mówią na to czarcie kręgi, a to kormorany stoją w kole, trzymają ławice ryb i od zewnątrz nurkują do środka, ryby w dzioby im wpływają. I tak długo jedzą, że siadają potem na drzewach i robią kupki z amoniaku, a drzewa sobie schną. W domach u nas w czasie  takich jesiennych dni śmierdziało okrutnie. Na Zalewie ryba była przetrzebiona zupełnie. A jak kormorany leciały, to była czarna chmura nie mająca końca. No to ile sztuk może być? To się nie da policzyć, ale szacunkowo, niech nawet Niemcy się mylą o 50 procent, no to 20 ton ginie narybku w dziobach kormoranów.

Ochrona kormorana to jest sprawa dyskusyjna. U nas są pod ochroną. A Niemcy wybierają lęgi i za to płacą. Kormoran gniazduje nie tylko na drzewach. Tam, gdzie ma warunki, gniazduje w szuwarach. Dużo łatwiej pozyskać te jajka, niż wchodząc na drzewo. A ścinanie drzew, jak to niektórzy proponują, nie ma sensu, bo one się przenoszą na następne. Wystarczy, że drzewo rośnie 50 metrów od brzegu, już zainteresuje kormorany. Rybacy wypatroszyli kiedyś trzy sztuki i zawieźli do Wolińskiego Parku i do Urzędu Morskiego, do Morskiego Instytutu Rybactwa, no i pokazali, co kormoran ma w żołądku. Najlepsze gatunki ryb – sieja, troć, węgorz – a najmniej okoniowatych, kolczastych, bo to ma kolce i jemu się to trudno połyka. On woli białą rybę, czyli karpiowate – płoć, leszcz, lin. No i ci rybacy pokazują te ryby z prośbą, żeby znieść ochronę kormorana, a tamci od razu do wywiadu, skąd mają te ptaki, gdzie je zabili i w jaki sposób zabili. A to była padlina, bo kormorany, gdy nurkują za rybą, to czasem wpłyną w żagiew i rybacy potem ją wyrzucają. Tamci nie chcieli przyjąć do wiadomości, że to jest kormoran padły, wyjęty z żagwi. Albo z trzcin wyjęty. Kabaret.

Trzciny na Zalewie to jest ciekawostka. My tu widzimy jeden pas trzcin, a jak się wejdzie na tamte klify, to widać oczka, labirynty, przepływy, to nie jest jeden pas trzcin. To jest taki system wodny, w którym doskonale się ukrywa ptactwo, ponieważ trzcina z daleka wygląda jak trawa, dopiero po spojrzeniu z góry widać więcej. Kiedyś poszliśmy na ryby na ten ostatni klif. No i patrzymy, a tam jeleń, ale tak czujny, że się podniósł. Wyjadał coś spod wody, jakieś kłącza, podniósł łeb, a następnie ruszył do przodu. Jaka to jest siła, można było ocenić po wielkości fal. Tak gnał po jeziorze, że woda bryzgała. Tu za klifem, we wrześniu, wieczorem lub bardzo wcześnie rano, albo w nocy, kiedy jest cicho, bo jest zakaz żeglugi nocnej, przychodzą na rykowisko Spacerują sobie po tych ścieżkach i popisują się głosem. Nie walczą absolutnie, tylko głosem się popisują.

Ścieżki są tutaj wytyczone. Najczęściej uczęszczana jest taka długa ścieżka od lewej do prawej, po skosie, podwójna, do takiej dolinki na końcu szczytu. Ona jest najłagodniejsza, a pozostałe są bardziej strome. Jest szlak wytyczony i zakaz zbaczania ze szlaku. My jednak robimy wyłomy i chodzimy na klify, bo to jest najpiękniejszy widok. Nie wiem, czego oni się obawiają. Zrobiliby platformę, ludzie by nie deptali klifów, a poszliby na widok, widok jest piękny. A tak to trzeba łamać przepisy, narażając się na mandat. Przykładem facet, który znalazł bombę w Wolińskim Parku. No i zgłosił to policji. Policja poinformowała saperów, przyjechali jedni i drudzy, telefonicznie prosząc go o pozostanie i wskazanie miejsca. No i został, wskazał miejsce, bombę zabrali, saperzy podziękowali, policja podziękowała, a następnie przyjechali strażnicy Wolińskiego Parku i mu włupali, oczywiście, mandat, ponieważ szedł nie tym szlakiem. Jak nasi chłopcy pojechali kiedyś na koniec Wolińskiego Parku i rozbili tam namioty, rozpalili ognisko, to było jakieś dwadzieścia lat, to dostali łącznie, ponieważ ich tam było dwunastu, 1200 złotych, czyli każdy po stówie. Ile teraz mandat wynosi, nie wiem, ale polują na te mandaty, bo już w lesie pozakładano na drzewach fotopułapki. Tak że teraz trzeba iść w kominiarce, żeby cię nie mogli zidentyfikować.

Grodzisko na Lubinie to był teren wykopalisk. Tam jest teraz pokrywa pod zadaszeniem postawiona dla zwiedzających. Odkopane tam zostały głównie groby. I była jedna budowla kamienna. Opinie na temat funkcji tego grodziska się zmieniają na skutek badań, ale archeolodzy ostatnio już ich nie prowadzą. Zbadano, że nic mądrego się więcej tutaj nie dowiedzą i pozostawią tak, jak jest. Natomiast najciekawsza sprawa to jest era kultury łużyckiej i masowe wypalanie naczyń z gotowego urobku, który jest na tym najniższym klifie pod grodziskiem. Taki szaro-popielaty klif. To jest gotowy urobek do wypalania – wykopać, namoczyć, formować i wypalać. No i wypalano. To, co im popękało i nie nadawało się do naprawienia, tłuczono i wysypywano na ścieżki. A że klif sięgał 100 m dalej, bo przez te 2000 lat tyle go woda zabrała, to teraz nam oddaje to, co zabrała również z tych ścieżek, i w czasie odpływu, kiedy się chodzi pod klifem, można znaleźć pełno łupków z ery kultury łużyckiej, w różnych odmianach: paznokciowej, patyczkowej, muszelkowej. Bo to paznokciem odciskali wzorki, patyczkiem lub odpowiednią znalezioną muszelką. Nazbierałem tego cały worek. I jak przyjechali archeolodzy, to poszedłem do nich, a taki jeden krzyczy, że gdzie ja tu wchodzę, że teren zamknięty, że zadepczę. Ale od słowa do słowa, zobaczył, że ja tutejszy, w końcu pytam, czego szukają tymi miotełkami. A on, że to skomplikowane i nic nie zrozumiem. To pytam, ile znaleźli, a on mi pokazuje garść skorup. To ja mu łup, wszystko z wora na trawę. Panie, jakie zbiegowisko się zrobiło! A gdzie, a kiedy? To ja im mówię, że nie tu szukacie, pod klif idźcie, po sztormie.

Rejsy robię po całym Zalewie, aż do Szczecina. Najczęściej z kimś. Sam to czasami, jak jestem sam w ogóle w domu i trochę ładnawa pogoda jest, to zbyt kusi, żeby siedzieć w domu, biorę łódkę i sobie płynę. A jak w tym czasie mam wykupione pozwolenie na wędkowanie, to próbuję coś tam złapać. Przez te czterdzieści lat bardzo wiele się zmieniło. Kiedyś to tu były przezroczyste wody, raki. A teraz mamy czarną wodę. Tam, gdzie kiedyś były plaże i piaszczyste dno, teraz jest czarno z tytułu mułów, rozmycia przez fale i sztormów zimowych, mułów sypanych na te wyspy nowo wybudowane. O, a teraz musimy na skos w prawo płynąć, bo tu jest Mielizna Płocińska. Bardzo rozległy, płytki akwen, sieci pokazują gdzie, na końcu z lewej strony sieci jest jeszcze półtora metra. A półtora metra to jest taka głębokość, gdzie minimalne ilości narybku się pojawiają. Długie warkocze moczarki kanadyjskiej. Popłynęlibyśmy za sieciami jeszcze, a dalej dywan wodorostów, który po paru minutach wkręca się śrubę. I jest M2, boja kursowa do Międzyzdrojów M2. Tam dalej jest M1. Jest to boja środka toru, pokazuje tor w prawo i w lewo. Rybacy mają stawiać żagwie co najmniej sześćdziesiąt metrów. Stawiają dalej, ale nie stanowi to zagrożenia. No ale w dzień bardzo mglisty to się płynie cichutko, nasłuchuje odgłosów ptaków, bo niewiele nie widać. Nie to co teraz. Tam na horyzoncie jest koniec Zalewu. Tam Wolin, tam wieś Skoszewo, tak na wprost. Jest Stepnica, to tam, gdzie jest prześwit. No i potem po prawej stronie Trzebież. Dalej Police, Warnołęka, Brzóski, Podgrodzie i za cyplem Nowe Warpno. Do Szczecina w linii prostej jest 65 kilometrów. Drogą wodną jest około 75, bo wiadomo, płyniemy łukami. Płynie się osiem godzin. No różnie. Zaplanowana, skalkulowana wyprawa to osiem godzin tam, osiem godzin z powrotem. Cały dzień. Po co na godzinę do Szczecina płynąć. Jak już, to sam Szczecin jest bardziej przyjaznym miastem niż Świnoujście. Świnoujście całkowicie tyłem odwróciło się do wody. Są tam trzy przystanie, przy czym jedna wojskowa, prawie niedostępna. Mała przystań Cztery Wiatry, no i ta nowa marina powstała na bazie bazy poradzieckiej. A dalej to miasto. Nie ma takiego luksusu, że przypływam do Świnoujścia, sobie gdzieś tam cumuję, idę na obiad i kawę. Wszędzie zakaz cumowania. Nabrzeże, które było nabrzeżem żeglarskim, po wybudowaniu tej mariny, wyłączono z cumowania. I trzeba, niestety, cumować w marinach. Zanim to wróci, to pewnie jeszcze pokolenie. No bo mentalność jest taka: wybudowaliśmy marinę, to teraz nam się to musi zwrócić. Ale my nie uprawiamy tutaj turystyki wielokilometrowej czy wielodniowej. To są raczej weekendowe wypady. Jak mam stać w tej marinie, drałując później dwa kilometry do miasta na kawę, to wolę pływać tutaj. Zalew pod względem turystycznym, kulinarnym jest nieciekawy, bo w Wolinie nic praktycznie nie ma. Jest tam ratusz i jakaś jedna zwykła knajpka. W Międzyzdrojach jest wiele, ale to daleko. Jedyna taka restauracyjka jest w Karsiborzu, na tej wyspie powstałej na potrzeby stworzenia kanału. Rybaczówka. Tam jest fajnie, ale płytko. Przy niskiej wodzie to też glony na śrubie. To co, zawracamy? To jest boja ostatnia. Przed nami wyjście Kanału Piastowskiego. A to, co widać po lewej stronie, to jest fatamorgana. Często od zamglonego nieba odbija się las, który wydaje się o wiele, wiele niższy.

Wędkowanie to jest pobożne życzenie. Żeby złapać tutaj taką rybę porządną, wytrawną, to ciężko. Wędkarsko Zalew nie jest wcale taki dobry, lepszy jest przy Szczecinie, przy jeziorze Dąbie, ponieważ tam jest bogatsze wybrzeże, więcej skupisk roślinności, trzcin i innych szuwarów. jedyną frajdą jest polowanie u kresu spływania śledzia do Zalewu Szczecińskiego i pojechanie na Świnę, i połowy na tak zwaną halinkę. Na jednej wędce jest sześć przyponów, czasami się ciągnie sześć śledzi na raz – tak biorą. Nie jest to jakiś śledź wielkowodny, jest to mały śledź. No ale frajda jest ogromna. Niektórzy śledzia nie lubią, smak im się nie podoba. A ja bym powiedział, że nie lubię dorsza, bo śmierdzi. Zwłaszcza część brzuszna. Jak w Kołobrzegu byliśmy kiedyś, jeszcze przed przyjazdem tutaj, to już w czasach komuny duże dorsze porcjowali od odbytu do ogona, od ogona do brzucha. I ta część od ogona kosztowała dwa razy tyle, trzy razy tyle co część brzuszna. Tego nikt nie chciał, bo to tak wali tranem, że patelnię potem trzeba wyrzucić, żeby to zniknęło, ten zapach. No ale śledź nie jest taki okropny, w occie. Natomiast prawda co do śledzia atlantyckiego importowanego. No, on jest bardzo taki smrodliwy. Dużo większy. Nawet jeden śledź dochodzi do pół kilo. No a u nas śledź taki 180, 190, jak 200 gram, to rekord. Mała rybka.

Rybactwo nie bardzo jest jakoś poukładane, niestety taka prawda. Dajmy na to, są gdzieś trzy załogi rybackie, z czego połowa poszła na okres bezpołowowy, który teoretycznie jest po to, żeby ochronić populację ryb przed przełowieniem. Czyli nie łowią, ale z tego tytułu dostają odszkodowanie, 65 tysięcy za ten okres prawie półtoramiesięczny. A potem będzie zmiana. Ale cwaniactwo niektórych osób to jest duże, bo nie każdy rybak jest w pełni właścicielem swojej łodzi, często bywa tak, że łódź ma dwóch właścicieli. Jeden się decyduje sprzedać, a drugi tego nie chce kupić, tej połowy. No to skoro nie chce kupić, bo ma prawo pierwokupu, to sprzedają osobie trzeciej. Są tacy cwaniacy, co nie prowadzą żadnej gospodarki, tylko mają takie powykupywane połówki łodzi, są zarejestrowani jako rybacy, opłacają te wszystkie pozwolenia, połowy i tak dalej, ale praktycznie nie łowią. Korzystają tylko z tych okresów bezpołowowych. Czyste cwaniactwo. Mało tego. Dziwne jest, że taki rybak na okresie bezpołowowym nie może swoją łodzią łowić, ale może oddać ją drugiemu, który będzie miał łowy. Ten nie będzie łowił, a drugi podwoi swoje łowy i dochody.

Koryto Starej Świny zaczyna się obok tej żółtej boi, koło której przepływaliśmy. To jest boja kardynalna, wyznaczająca mielizny od południa, bo tu Krzek się rozrasta w tę stronę właśnie. Ta boja wyznacza krawędzie, jest postawiona na wysokości trzech metrów. Tak że łódką można parę, parędziesiąt metrów od niej płynąć. Największe głębie to tu się cofają właśnie, na Świnę. A największą głębią jest głębia powstająca na skutek okresowego wiru między Starą Świną, przecznicą, a starą głębią. Krzyżują się tam cztery kanały. No i okresowo to potrafi wymyć dół do głębokości podobno dwunastu, a nawet niektórzy twierdzą, że osiemnastu metrów. Ale bzdurą są te opowiastki, że roślinność tam jakaś porasta, nie, tego nie ma. Udowodnił to teraz tunel. Wykopali pod Świną, są tam głównie niezbyt stabilne grunty, skał to tam właściwie nie ma, są jakieś wapienie. No i tu właśnie zaczyna się Świna. Ta żółta boja oznacza mieliznę od wschodu, a że stoi na głębokości trzech metrów, to możemy sobie płynąć na trzciny po lewo. Stara głębia to jest, Stara Świna, najciekawszy akwen na zalewie, bowiem żyje, płynie, zmienia głębokości. Czy jest w stanie wysokiego stanu wody, czy bardzo niskiego. Nieraz woda jest taka, że tą łódką to ja się ledwie posuwam. Ona ma prędkość maksymalną 12 km/h, jak płynąłem tak z 10, to się zastanawiałem, co się dzieje, zaczepiło coś? Patrzę, wrzuciłem coś na wodę, do tyłu ucieka, prąd był duży na powierzchni, a łódka względem dna płynęła 2-3 km/h. Wędkarsko jest tu najciekawiej, bo tutaj są zakamarki, kanały, ślepy kanał, stara głębia i nowo tworzące się przesmyki na Wicko. Tam to jest uroczo, dużo ptactwa, troszeczkę te trzciny uchroniły jeszcze tamten przed nalotem tych mułów. Tu kiedyś był taki znany znak żeglarski. To Urząd Morski postawił w celu ułatwienia wejścia na Świnę, bo czasami mgły przypowierzchniowe zasłonią tutaj boje i nie widać.

Wyspy na Zalewie? Jak twierdzą naukowcy, wysp jest czterdzieści cztery, ale  przyjdzie jakiś sztorm i wyrwie kawał tych trzcin, i wyniesie na Wicko, to już jest jedna więcej. Ale za chwilę to zarośnie. W latach następnych kolejna. Jest, zanika,  nie ma. Tyle że to wysepki bagniste. Tam są oczywiście poukładane takie płyty, po których jeżdżą pojazdy zwożące trzcinę z trzcinokosów. Karsibór jest największy. I jedyny zamieszkany. Powstał przez odcięcie przez Kanał Piastowski fragmentu wyspy Uznam i utworzenie w ten sposób kolejnej wyspy. Mieszka tam osiemdziesięciu czy stu paru mieszkańców. Są trzy budynki rybackie, jest jeden rybak, który nie  przystąpił do spółki, działa samodzielnie na swoim własnym terenie rodzinnym, przyległym do wody. Jeden rybak czy dwóch rybaków jest przy torze, a pozostali to się gromadzą w Świnoujściu. Teraz weszliśmy w starą głębię, czyli kanał poprzeczny i zmierzamy na Wicko, a potem z Wicka na naszą przystań. Tylko musimy minąć mielizny, wyspy trzcinniczki i potem w prawo na Wicko Wielkie albo po prostu Wicko, bo jest jeszcze Wicko Małe. W zależności od kartografów nie jest to jednoznacznie zapisane. Jak z wyspami. Tutaj jest wlot do tego starego kanału zasypanego przez Niemców, żeby Świna nie rozdwajała nurtu i nie wynosiła urobku w dwóch miejscach, tylko w jednym. Chodziło o to, żeby Świna naturalnym swoim nurtem się pogłębiała. Gdyby tu zostawiono odpływ, to on by się poszerzał, poszerzał i byłyby dwa ujścia Świny. Dla żeglugi byłoby to niekorzystne, więc zostało zasypane. Na zdjęciu z góry widać wyraźnie, w którym miejscu tam to jest zasypane. Można przepłynąć z tej strony albo od strony zalewu, przebijając się przez płyciznę, szuwary. Tu mamy po lewej stronie  kanał wychodzący wprost na Szczecin, na Zalew Szczeciński. A za prawym cyplem  jest wejście po starym odpływie, którym będziemy wracali do portu. No i tutaj jest najgłębiej. Kiedyś rybacy mieli pozwolenie na połowy nawet na Świnie, tylko musieli załatwić po prawej i lewej stronie jakiś tam przepis na łodzie, jak mieli kołki, to musieli mieć wyjątkowo długie sosny, żeby tam po prostu sieci na żaglu trzymać. Ustawiają na palach i pale wbijają w grunt, a potem rozkładają sieci zaganiające i włók, taki wór, do którego wchodzą żagle. Stara głębia na końcu jest tak wytyczona, że ja z tą łodzią, która z załogą ma 0,8 metra zanurzenia, to wyjdę tylko przy bardzo wysokiej wodzie. Tam już Świna traci swój impet, bo płynie głównie swoim nurtem i osadza muły. A Urząd Morski nic nie robi, nie pogłębia. Chociaż głęboko jest tam tylko na początku i to tylko po prawej stronie, po lewej stronie jest płytko. Wypłycanie postępuje, bo jeszcze 30 lat temu między starą głębią i przecznicą pływaliśmy na Zalew Kubusiem, który miał metrowe zanurzenie, a dziś by już nie dał rady. Dobra, trochę przyspieszymy, bo padać chyba zacznie zaraz, nie? A przed chwila ładnie było. Ale to typowe tutaj, takie zmiany w pogodzie. Zwłaszcza pod koniec lata.

Zima jest okresem martwym. W październiku wyciągamy łodzie na ląd, bo okresowo Zalew zamarza, a jak zamarznie łódź w wodzie, no to farba w miejscu przymarznięcia lodu do kadłuba schodzi. Tylko ten pływa zimą, kto ustawicznie łowi i jest na wodzie. Wędkarze, ale oni pływają zdecydowanie mniejszymi łodziami. Ta waży 2,5 tony. No to z nią już jest kłopot. Na slipie jest już ją bardzo trudno wyjąć. Przyczepa łamie się na tym progu, więc wyjazd ze skosu na płaskiej albo po prostu podnośnik i na haku do góry. Samochód, pomimo że ma napęd na cztery, to traci przyczepność, no i trzeba drugi samochód sprowadzać. Jest nas pięciu z tymi ciężkimi łodziami. Ja mam tą motorową, jeden jeszcze ma motorową, pozostali trzej żaglowe, balastowe. Więc się tak organizujemy, że przyjeżdża dźwig, parę godzin, łodzie wyjęte, na przyczepach stoją sobie do roku następnego. Zalew ostatnio zamarzał gdzieś tam na zakolach, w zatoczkach. A ostatnie takie zamarznięcie zalewu, które było chyba w 2006 czy 2007 roku, no to była gruba kra. Jak potem przyszła wiosna, na wiośnie przypływ duży podniósł krę do góry, pękał, to potem sztormy południowo-zachodnie wyrzuciły na brzeg takie wały gdzieś na dwa metry potłuczonej kry. Widowisko wspaniałe. Jak woda odpływa i lód osiada, a potem pęka powoli, to idą takie jakby dudnienia, grzmoty. Natomiast jak woda podnosi się, przepływa i lód pęka gwałtownie pęka, to tak jakby rzucić kamień po wodzie: bynk, bynk, bynk. I to biegnie gdzieś tam od brzegu aż po horyzont.

Skarby są u nas w wodzie. Samolot się kiedyś rozbił na wybrzeżu, nie zdążyli zabrać wraku, a już zniknął. Nie wiadomo, gdzie nurt Świny to zabrał, gdzie to zlokalizował. Nawet hydrolokalizator nie pomógł. Najprostsze jest zabranie się za ten wrak kutra niemieckiego motorowego, który leży na Wicku Małym, przy niskiej wodzie to  wystaje nad powierzchnię, a przy wysokiej stanowi zagrożenie, bo go nie widać. Urząd Morski tego nie oznakowuje, my to oznakowujemy, stawiamy tam jakieś baniaczki. Jeden Niemiec tu kupił sobie dom, zamieszkał tutaj na stałe i wypłynął sobie łódką. Jak przywalił w ten żeliwny blok, tak sobie łódkę rozpruł, zaczął tonąć. Na szczęście rybacy go wyłowili.

Łabędzie jak przylatują, to całe zatoczki pomiędzy tymi wysepkami, prześwity, przejścia, wszystko białe. No i mamy kolejny zakup – norka amerykańska. To się rozpleniło w Polsce i wyżera lęgi, głównie łabędzie. Norę ma na brzegu albo bardzo blisko brzegu, w trzcinach, trochę im tam wyżera. Najtragiczniej to było dwa-trzy lata temu. Wtedy jeszcze nie było nakazu dla myśliwych strzelania do norek. To wtedy łabędzie bywały z jednym młodym, z dwoma młodymi, całe stado białych, ale kilka tylko tych szaraczków, bo one całą jesień, wiosnę mają szare i dopiero jesienią się wypierzają i zyskają białe upierzenie. Rok co najmniej mija, to jest takie szare, ale  jest duży bardzo szybko. Niestety było ich bardzo mało. A taka norka to sobie w każdych warunkach poradzi. Wyżera na brzegu wszystko to, co miała dostępne z lądu, ale też potrafi do gniazda dopłynąć. Ale już z Lubina do wyspy to chyba nie. Chociaż dzikie świnie to przepływają z Lubina z wybrzeża na tę wyspę. No i sąsiad, rybak, krzyczy kiedyś: dzik płynie! To łodzią go dogonili, zarzucili mu pętlę na szyję, ale za późno to zrobili i mieli za długą linę, dzik się dorwał racicami do wyspy. Jak poszedł, tak ich wyciągnął na tę wyspę za tę linę, to musieli dzwonić po kolegę, żeby ich ściągnął z tej wyspy, bo nie mogli sami wyjść.

Koniec? To wracamy. O, kolega łowi. Ej, jak, biorą?! He, he, chyba diabli wędkarza. I po co to tak stać na deszczu? Nie lepiej w niedzielę na obiad do Rybaczówki popłynąć? Mieli tam kiedyś pyszne danie. Sandacz w sosie śmietankowo-kurkowym. Rewelacja. Zwłaszcza rewelacją był ten sos. No ale potem jakoś kucharz się zmienił. Przestali to serwować. I teraz nie ma. Raz pojechaliśmy, a oni dali z jakąś posypką z cukru, to była bułka tarta podpieczona i polana jakimś takim kwaśnym. No ale takie z cytryną, jakieś kwaśne, takim sosem. Ciasto się na tym zrobiło, to po prostu trzeba odgarnąć. No to trzeba zwolnić, tak z pięć na godzinę. A tam się ustawili, że ciasno jak diabli. Ten od tej dużej łodzi, wyjechał, nie ma kto przestawić, a z tyłu ma jakieś trzy metry wolnego, to dałby mi chociaż pół metra więcej. To nie, to muszę kombinować teraz przy dojściu, żeby tego nie uszkodzić, bo to jest łódź za półtora miliona. Jak bym go drapnął, to Boże, to bym się nie wypłacił już. Udało się jakoś. No i deszczykiem zakończona wyprawa, no i fajnie.

                                                                                                                       Za pomoc w opracowaniu tekstu ogromne podziękowania składam Joannie Sasin.

Redakcja

Redaktor naczelny – Andrzej Strąk

Redaktor prowadzący – Mateusz Sidor

adres: Roosevelta 17, 90-056 Łódź. 

telefon: 42 636 68 38

e-mail: redakcja@tygiel-kultury.pl

→ więcej informacji

connect with us